Zaburzenia odżywiania zostały zdefiniowane między innymi jako dokonywanie nieprawidłowych zachowań żywieniowych przybierających dwa kierunki — ograniczenia lub nadmiernego spożycia żywności, które mają wpływ nie tylko na somatyczne funkcjonowanie organizmu, ale także mogą wpływać na funkcjonowanie poznawcze, społeczne i uczuciowe jednostki. No i brzmi to poważnie, ale za każdą definicją stoi człowiek i jego historia. Poniżej pragnę podzielić się swoją.
Zaburzenia odżywiania — Jak to się u mnie zaczęło?
Myślę, że zaburzony obraz własnego ciała rozpoczął się u mnie, jak byłam już dzieckiem. Zaczęło się od tego, że nagle „bez powodu” przytyłam, a lekarze nie mogli z początku znaleźć odpowiedzi dlaczego. Niestety, zanim zdiagnozowano, dlaczego tyję, mało jedząc i sporo się ruszając jak to będąc wśród dzieci,, padłam ofiarą wyśmiewania w szkole. Szkoła podstawowa była dla mnie piekłem jeśli chodzi o to. Przez 5 chłopców i ich docinki, moje życie zamieniło się w piekło. Jakiś czas później, moja mama postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce. Pracowała jako laborantka w medycznym laboratorium i postanowiła stopniowo sprawdzać wszystkie możliwe wyniki krwi. Zarzucano mi lenistwo i objadanie się słodyczami, pomimo że nic nie jadłam, puchłam. Zaczęłam z czasem wyrzucać kanapki w szkole i przestałam dojadać. Byłam bardzo osłabiona i ospała. Z czasem się okazało, że to nie lenistwo, a choroba hashimoto i niedoczynność tarczycy, które już parę lat były nieleczone.

Zaburzenia odżywiania to ogromne cierpienie
Kiedy rozpoczęłam leczenie i zaczęłam przyjmować leki z hormonami, oczywiście waga spadła, a ja zaczęłam się czuć trochę lepiej. Niestety, poczucie niesprawiedliwości i żal za złe traktowanie mnie pozostały ze mną na długo. Pomimo że w gimnazjum byłam dziewczynką szczupłą, miałam paranoje na punkcie grubych ud. Zdarzało się, że miałam myśli o samookaleczaniu się. Wyobrażałam sobie, że tnę sobie uda, których tak nienawidziłam. Ze względu na wygląd, który nie odpowiadał moim krytycznym wymaganiom, karą za bycie niedoskonałą było głodzenie się. Pamiętam momenty, kiedy leżałam na łóżku i burczało mi w brzuchu z głodu i myślałam sobie „i dobrze Ci tak, nie zasłużyłaś na jedzenie”. Z biegiem czasu, jak to piszę, w moich oczach pojawiają się łzy. To jest niewyobrażalne, jak bardzo cierpiałam i cały ten ból kierowałam w swoją stronę, stosując autoagresję.
Okres nastoletni
Życie potoczyło się tak, że moja mama się wyprowadziła za granicę i musiałam na jakiś czas do matury zamieszkać z dziadkami. Można powiedzieć, że babcia i dziadek mnie bardziej pilnowali z jedzeniem, ponieważ zawsze z nimi był rytuał jedzenia wspólnie obiadów i kolacji. W czasie mieszkania tam pamiętam, że bardzo przytyłam. W międzyczasie poznałam wielu chłopaków, którzy mnie utwierdzali w moim przekonaniu bezwartościowości i wielu z nich mi zarzucało, że jestem bardzo ładna, ale byłabym ładniejsza, gdybym trochę schudła. Niestety, to zadziałało bardzo na moją niekorzyść. Ponieważ po 2-3 latach tkwienia w toksycznym towarzystwie, zachorowałam na bulimię. Nie wymiotowałam, ani nie stosowałam środków przeczyszczających, moimi działaniami kompensacyjnymi były ćwiczenia fizyczne. Spożywałam około 1200-1300 kcal, ćwiczyłam po 3-5 godzin dziennie. Planem moim było każdego dnia, kalorycznie wyjść na 0. W ciągu 5 miesięcy schudłam ponad 30 kg. I co dalej?

Dalej było tak:
Poniżej przedstawiam listę dolegliwości, z jakimi się zmagałam po 6 intensywnych miesiącach:
- Początek trądziku
- Wypadanie włosów
- Łamanie paznokci
- Siniaki pod oczami (jakby ktoś mnie faktycznie uderzył)
- Osłabienie (przysięgam, przewracałam się na wietrze, pamiętam to jak dziś, że nie byłam w stanie iść pod wiatr i kilka razy się przewróciłam)
- Stan depresyjny
- Problemy z tarczycą (Wynik TSH po 6 msc z około 1,5 wzrósł do 16)
- Zanik miesiączki
- Anemia
Czy z mojej perspektywy było warto?
Tyle powikłań mogę wymienić od ręki. Czułam się naprawdę fatalnie. Dotarła do mnie jedna rzecz. Osiągając wagę 53-54 kg, nie poczułam się ani szczęśliwsza, ani bardziej wartościowa. Nadal patrząc w lustro, czułam niechęć do siebie. Z biegiem lat zdałam sobie sprawę, że problem nie jest powiązany z wagą czy rozmiarem spodni, jaki noszę. Problemem był mój stosunek do mnie samej. Wpis dotyczący przemyśleń tutaj.
Pomimo że nie mogę narzekać na moją rodzinę, nigdy nie chciałam nikogo prosić o pomoc. Więc na własną rękę, zaczęłam czytać książki psychologiczne, rozwojowe, duchowe. Zaczęłam szukać drogi i sposobu — jak siebie pokochać, albo chociaż minimalnie zaakceptować. Odbyłam 3 terapie, które uważam za jedne z najlepszych inwestycji mojego życia, zaczęłam ćwiczyć rekreacyjnie i dlatego, że to lubię, a nie dlatego, że MUSZĘ schudnąć. Pomimo że te myśli nie zniknęły, staram się cały czas świadomie podejmować decyzje żywieniowo-ćwiczeniowe, aby znów nie wpaść w błędne koło.
Podsumowanie

Dlatego, jeśli mój drogi czytelniku/ czytelniczko dotarłeś/aś do tego momentu, dziękuję, że poświęciłeś/aś chwilę na poznanie mojej historii. Z całego serca, gdybym tylko mogła, najchętniej bym wszystkich uchroniła przed tym cierpieniem, przez które ja przeszłam. Natomiast zdaję sobie sprawę, że nie jest to możliwe. Dlatego, to co mi pozostaje, to życzyć wszystkim zdrowia, a przede wszystkim dobrej relacji z samym sobą.
Jeżeli uważasz ten wpis za wartościowy, to zapraszam Cię na moje konto na Instagramie @zdoswiadczenia, gdzie znajdziesz informacje dotyczące aktualnych wpisów na blogu i wiele przydatnych informacji z zakresu psychologii, diety oraz mobbingu.
Dziękuję, że czytasz mojego bloga.

